Lipcowa saga III

31 stycznia 2013

Dzień trzeci – 2 lipiec (poniedziałek)

Spałem aż dziewięć godzin. Islandczycy bardzo praktyczni – ręcznik w łazience ma pętelkę z dwóch stron. Dalej szaro, wyjrzałem na dwór i ujrzałem w oddali kopulastą budowlę, będącą salą widowiskową, z restauracją i kawiarnią oraz rozległym tarasem widokowym. Nigdy tam nie dotarłem.

 

 

 

 

 

 

Po dobrym śniadaniu (zboża z jogurtem, soki, ciemny chleb, wędlina, pomidory, ser i kawa z automatu – pachnąca i mocna na szczęście), zapłaciłem za dwie doby ze śniadaniem – 19.352 korony islandzkie, czyli 150 dolców kanadyjskich. Całkiem przyzwoicie. Poszedłem obejrzeć następny dom noclegowy (gesthouse),  gdzie miałem mieszkać dwie noce z Sewerynem. Miejscami lekko obskurny, lecz tani.

Deszcz ustał i poszedłem na miasto, aby dotrzeć do pewnego kościoła, którego zdjęcia widziałem parę lat temu i który mnie zafascynował. Reykjavik jest położony na wzgórzach i wzgórkach, domy nieraz wyrastają wprost ze skalnego podłoża, ściany i dachy często kolorowe,   otoczone całkiem sporymi ogrodami z bujną roślinnością.

Przeszedłem przez park, koło budynku parlamentu i z daleka zobaczyłem ów niezwykłego kształtu kościół, do którego chciałem dojść poprzez stare miasto. Kościół okazał się niezmiernie interesującym budynkiem, zrobiłem wiele zdjęć, wjechałem windą na wieżę (bilet wstępu i wjazd kosztowały 600 koron, a za ręcznik w Błękitnej Lagunie zapłaciłem 800 koron… cóż za przedziwne prawa cen!), skąd roztacza się panorama miasta we wszystkich kierunkach. I tam, na widokowym tarasie zaczęło się pasmo nieszczęść. Najpierw w trakcie zdjęć siadła bateria. Wróciłem szybko do kwatery, przerzuciłem zdjęcia tylko na komputer, zamiast także na zapasowa pamięć (chciałem to uczynić później wieczorem), oczyściłem kartę foto i ponownie na trasę. Nie przypuszczałem, że wieczorem komputer wysiądzie całkowicie i stracę wszystkie uprzednie zdjęcia.

Następna, bolesna nauczka – nie czyścić kart, użyć nowych. Ponieważ zdjęcia będę zamieszczał zgodnie z kolejnością ich powstawania, do kościoła i historii z nim związanych wrócimy na koniec, kiedy zawitałem tam ponownie. Przeszedłem przez ten sam deptak, co wczoraj, by dojść do fiordu i portu. Wikingowie przybywający z Norwegii, wpływali do fiordu lub zatoki, z pokładu statku zrzucali do wody drewniane, rzeźbione pale poświęcone bóstwom i czekali,  w którym miejscu woda wyrzuci je na brzeg. I tam się osiedlali. Przypomniał mi się norweski zwyczaj, z czasów Wikingów, stawiania kaplic, czy małych kościołów, na brzegach fiordu, nieraz w zupełnym pustkowiu. Stawiano je z reguły tam, gdzie woda wyrzuciła na brzeg topielca.

Poniżej parę zdjęć z nabrzeży oraz rzeźby ustawione w różnych punktach, rzeźby nowoczesne o ciekawych kształtach. Reykjavik posiada ich bardzo dużo, jak i też pomników.

 

 

 

 

 

 

Jeszcze w XIV wieku istniały gęste, brzozowe lasy. Drzewa ścięto na opał, budowę łodzi i częściowo domostw. Od lat 30-tych XX wieku prowadzi się akcję zalesiania, sprowadzając drzewa z Europy i Ameryki Płn., odpowiadające tutejszemu klimatowi. Lasy brzozowe, ze stosunkowo gęstym poszyciem,  rosną głównie na północnym wybrzeżu, koło pięknie położonej miejscowości Akureyri.

Roślinność jest raczej uboga. Na skutek działalności lodowców duże obszary są żwirowo-piaszczystymi pustyniami. Na wzgórzach rosną wrzosy, krzaki jagód i żurawin. Największy obszar zajmują bujne łąki i tundra. W miejscach wodnych oczek, zwanych zastoiskami, pojawiają się glony. Powulkaniczne równiny są królestwem porostów i mchów.

Jeszcze uboższa jest fauna. Ze zwierząt lokalnych można wymienić jedynie niedźwiedzia polarnego, który zimą dostaje się na wyspę wędrując po krach. Pojawia się także lis polarny. Inne zwierzęta zostały przywleczone (szczury i myszy) lub sprowadzone, jak  w XVIII wieku renifery, które zdziczały i ich stado można napotkać na wschodzie wyspy.

Wikingowie sprowadzili na Islandię konie, owce i psy, które po tylu wiekach uznawane są już za rasy lokalne. Specyficzne i dość ciężkie warunki środowiska, szczególnie zimą,  oraz izolacja, doprowadziły do charakterystycznych zmian genetycznych, np. konie mają gęstsze i obfitsze owłosienie. Natomiast wyspa jest królestwem ptaków (przeszło 380 gatunków), których spora część traktuje Islandię jak „lotniskowiec” pomiędzy dwoma kontynentami. Największym ptakiem jest orzeł białoogoniasty, którego zdjęcia pokazał nam młody Islandczyk,  gdy zatrzymaliśmy się przy którymś z wodospadów w drodze do klifu Latrabjarg. Okazało się, iż przez paręnaście minut szybował nad naszym autem, o czym nie mieliśmy pojęcia.

Najzabawniejszymi  ptakami są puffins (maskonury), które występują w dużej ilości w Kanadzie, na Nowej Fundlandii i północnym Labradorze. Wszędzie ich szukaliśmy i tylko raz zdołałem je zoczyć daleko w dole, na wodzie. Zatkało nas, gdy w restauracji, w miejscowości Husavik, znaleźliśmy w karcie wędzone puffiny. Seweryn był wstrząśnięty a zarazem oburzony. „Takie ładne ptaszki” powtarzał. „Jak oni mogą, jak śmią”. Rzeczywiście maskonur prezentuje się komiczno-sympatycznie.

W XIX wieku wyginęły żaby. Są ślimaki, muchy i pająki, nie ma natomiast motyli, a komarów jest znikoma ilość. Można uwalić się nago na pachnącą trawą i ziołami łąkę i nic człowieka nie podgryza. Powiew raju…

Po powrocie – w lekkim chłodzie, ale bez deszczu – chciałem przerzucić na komputer i zapasową pamięć nowe zdjęcia, a tu niemiła niespodzianka. Komputer nie reaguje, w ogóle nie odpala. Położyłem się spać w miarę spokojny, bowiem przekonany, że to jakaś chwilowa jego niemoc.

 

3 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Previous Post
«
Next Post
»